Kultura średniowiecza w pamięci zbiorowej doczekała się oceny ze wszech miar niesprawiedliwej. Długo można by wymieniać osiągnięcia starożytnej Grecji i Rzymu w dziedzinie kultury, sztuki czy też myśli inżynieryjnej. Sławić należałoby renesans za artystów i humanistów o szerokich horyzontach zainteresowań i myśli, w których człowiek stał się motywem przewodnim. Podziw należy się uczonym doby oświecenia za ich zapał i wytrwałość w dążeniu do zgłębiania wiedzy. Na tym tle średniowiecze jawi się jako czasy mroku, ciemnoty i zabobonów, w których kultura mogła zaledwie egzystować o tyle, o ile była podporządkowana religii i Kościołowi. Nic bardziej mylnego!

Długa jest lista osiągnięć naszych średniowiecznych przodków, wystarczy spojrzeć na budowle, które przetrwały do naszych czasów, zamki, mury obronne, katedry.. Zdumiewa także rzemiosło artystyczne, dzieła sztuki złotniczej, iluminowane księgi.. wiele można by jeszcze wymieniać. Dziś jednak chciałabym zastanowić się chwilę nad tylko jednym aspektem średniowiecznej kultury, miłości kobiety i mężczyzny, która znalazła swój wyraz w literaturze i sztuce. Co prawda, jest to temat rzeka i w związku z tym wybór mój jest subiektywny, podyktowany kryteriami, które znalazły swe odniesienie w średniowiecznym dziedzictwie Dolnego Śląska.

Kościół istotnie niechętnym okiem patrzył na cielesną miłość kobiety i mężczyzny. Nawet, gdy nadchodził zmierzch średniowiecza słynny i pełen charyzmy kaznodzieja, Jan Kapistran, trzymając w ręku ludzką czaszkę, głosił we Wrocławiu kazania tymi słowy: To jest zwierciadło, w którym możecie wszystko zobaczyć, co uczyniliście i do czego wasza miłość was doprowadziła. Patrzcie, gdzie włosy, które tak trefiliście, gdzie nos, którym wdychaliście przyjemne zapachy, gdzie język, którym kłamaliście. Wszystko zjadły robaki. Kapistran nie był przypadkiem odosobnionym. Średniowieczni kaznodzieje ochoczo szafowali w nauczaniu swych owieczek plastycznymi obrazami procesu rozkładu ludzkiego ciała jako przestrogi przed zbytnim zaangażowaniem w doczesne uciechy i cielesna miłość. Natura ludzka jednak pragnęła tej miłości, a owoc zakazany jeszcze bardziej smakował.

Zainteresowanie miłosną problematyką wzniecili w XII w. w Prowansji trubadurzy. Prekursorem ruchu był Wilhelm IX Akwitański. Utwory jego były co prawda jeszcze prymitywne i obsceniczne, ale to właśnie on nosił na tarczy podobiznę swej kochanki. Później dworni rycerze zaczęli nosić szarfy swych dam serca. Trubadurzy zrewolucjonizowali obraz kobiety w literaturze. Do tej pory pojawiała się ona w cieniu wydarzeń, w których główną rolę odgrywali mężczyźni, krzepcy, zwinni i skorzy do walki. U trubadurów to kobieta grała pierwsze skrzypce. Rycerz zaś ofiarował jej swe służby, sławił piękno i cierpiał z miłości, która jedynie z wielkim trudem mogła zaznać spełnienia. Francuskie idee szybko znalazły podatny grunt w Niemczech. Zaczęto tu komponować i śpiewać w języku śreniowysokoniemieckim minnesang, innymi słowy pieśń miłosną. Bezcennym źródłem w tej materii jest Kodeks Manesse, zwany także ze względu na miejsce przechowywania Wielkim Śpiewnikiem Heildelberskim. Powstał w XV w. na terenie obecnej Szwajcarii jako zbiór ponad utworów ponad 130 najprzedniejszych minnesingerów ówczesnej Europy, opatrzony przepięknymi miniaturami. Pośród minnesingerów figuruje jeden jedyny „nasz” książę, Henryk IV Probus, pan Wrocławia. Widzimy go jako urodziwego rycerza, jadącego na rumaku, wyciągającego dłoń w kierunku dam zasiadających na trybunie, które darują mu wieniec zwycięstwa. Nie jest rzeczą przypadku, że dama ofiarująca wieniec odziana jest w suknię barwy zielonej, symbolizującej wiosną a wraz z nią rozkwitającą miłość. Rumak księcia zaś pokryty jest kropierzem, na którym widnieją białe litery, układające się w słowa „Amor amori”.

Akt ofiarowania wieńca rycerzowi przez damę, przedstawiony na licznych miniaturach Kodeksu Manesse, symbolizował jej miłość i wierność. Rudolf von Rotenburg, odziany w zielona pelerynę, czeka pod balkonem o zielonych arkadach, z którego wychyla się jego wybranka, wręczając mu wieniec. Kraft von Toggenburg wspina się po drabinie do okna w wieży, z którego wygląda jasnowłosa piękność, ofiarując mu wianek.

Sytuacja, w której dama wygląda z wieży czy przechadza się na balkonie a rycerz wyczekuje na dole występuje wielokrotnie na kartach kodeksu i symbolizuje pewnego rodzaju wyższość i niedostępność damy. Widzimy to na przykładzie choćby pana von Seven czy Konrada von Kirchberg. Pan Rubin siedzi pod zielonym balkonem, usiłując wystrzelić z kuszy w górę, ku damie swego serca, liścik miłosny. Sroga nauczka zaś spotkała Kristana von Hamle. Otrzymał on obietnicę od damy swego serca, iż pod osłoną nocy zostanie przez nią wciągnięty w koszu przez okno do jej komnaty, mieszczącej się na wieży, na miłosne igraszki. Gdy noc zapadła rycerz ochoczo usadowił się w koszu. Podstępna niewiasta wciągnęła go jednak jedynie do połowy wysokości wieży i tak pozostawiła do rana, wystawiając na drwiny i pośmiewisko przechodniów.

Wyższość i niedostępność damy zaakcentowana jest także w innego rodzaju scenach. Endilhard von Adelnburg z sercem przebitym strzałą klęczy przed tronem, na którym zasiada dama. Wachsmut von Mülhausen stoi przed damą pomykającą na rumaku i celującą doń strzałą.

Nie brak jednak w Kodeksie Manesse miniatur przedstawiających szczęśliwą miłość i sielankę. Wernher von Teufel odbywa z damą konna przejażdżkę. Hugona von Werbenwag widzimy wraz z wybranką, przytulających się razem, siedzących na kraju kolorowego wyścielonego łoża. Günther von dem Vorste przedstawiony jest wraz ze swą wybranką na pikniku na zielonej łące pośród drzew. Konrad von Altsteten znajduje ukojenie w objęciach swej wybranki. Pan Pfeffel i jego dama łowią ryby. Niune i jego pani pływają łodzią. Rubin von Rüdeger zaprasza swą piękność na leśną przechadzkę. Sceny te emanują autentycznością i ponadczasowością.

Henryk Probus jest jedynym polskim księciem, który został uwieczniony na kartach Kodeksu Manesse. Nie znaczy to jednak, że inni książęta i rycerze na polskich ziemiach nie gustowali w tego rodzaju rozrywkach.

Ogromną popularnością, w tym także na Śląsku cieszyły się legendy arturiańskie. Świadczy o tym choćby częstotliwość występowania w tamtych czasach imion, zaczerpniętych z tych opowieści.

Najcenniejszym jednak pomnikiem tej tradycji na ziemiach polskich jest gotycka wieża mieszkalna w Siedlęcinie, pamiątka po księciu Henryku Jaworskim. Tym, co stanowi o jej wyjątkowej wartości są gotyckie malowidła ścienne, zachowane w sali reprezentacyjnej, znajdującej się na drugim pietrze budowli. Zinterpretował je Jacek Witkowski w pracy Szlachetna w wielce żałosna opowieść o Panu Lancelocie z Jeziora. Centralną część kompozycji wypełnia znacznych rozmiarów postać św. Krzysztofa niosącego Dzieciątko Jezus, mająca swe analogie w kościołach w Świerzawie i Lubiechowej. Po lewej stronie widzimy postacie panien, mężatek i rycerzy. Kompozycja znajdująca się na prawo od wizerunku św. Krzysztofa, podzielona na dwa poziome pasy, ilustruje legendę o Lancelocie. Są to jedyne znane zachowane malowidła ścienne na świecie ukazujące Lamcelota. Wątek miłosny przedstawiony został w górnym pasie malowideł. Widzimy królową Ginewrę wyruszajacą wraz ze swym dworem na majową przejażdżkę. Maj i zielone suknie dam symbolizują miłość. Rycerze odziani są w pasiaste szaty, charakterystyczne dla minnesingerów. Ginerwa zostaje wkrótce uprowadzona przez pożądającego ją i podstępnego rycerza Meliagrans. Podobnie, jak w wielu innych perypetiach bohaterów, z pomocą przybył królowej Lancelot, jej wierny rycerz i zarazem kochanek. Ostatnia scena po prawej stronie przedstawia Lancelota i Ginewrę trzymających się za lewe dłonie, jako symbol cudzołożnej miłości. Pośrednio z miłością Lancelota i Ginewry związane są także jego rycerskie przygody, przedstawione w dolnym pasie kompozycji oraz na ścianie zachodniej. Lancelot, jak sam wyznał podczas spowiedzi, dokonał rycerskich czynów po to, by bardziej przypodobać się Ginewrze. To właśnie miłość dawała mu siłę niezbędną do realizacji bohaterskich dokonań.

Zarówno miniatury Kodeksu Manesse, ukazujące historie minnesingerów jak i malowidła w siedlęcińskiej sali, ilustrujące miłosne perypetie Lancelota i Ginewry, choć od czasu ich powstania upłynęło już ponad 600 lat, wciąż zachowują swą aktualność pod względem treści i zawartego w niej przesłania. Uderza ich ponadczasowość i swoista świeżość, wyrażona w uniwersalnej idei, przyobleczonej w żywe barwy średniowiecza. Ileż tu czerwieni, zieleni, błękitu.. ostrych zestawień kolorystycznych, w których tak bardzo lubowali się ludzie średniowiecza. Widać to choćby na przykładzie sukien, szat, elementów uzbrojenia, ozdób.. Średniowieczne księgi, miniatury, malowidła ścienne, witraże roztaczają przed nami obraz tej epoki, wypełnionej przepięknymi żywymi barwami. Obraz ten jest autentyczny i sprzeczny z powszechnym naszym wyobrażeniem o tamtych czasach, jako mrocznych i posępnych.

Wykorzystano miniatury Kodeksu Manesse http://digi.ub.uni-heidelberg.de/diglit/cpg848